Partyzantka ogrodnicza polega na uprawianiu ziemi, która do nas nie należy. Działania ogrodniczych partyzantów przybierają różną formę i skalę. Interesują się zaniedbanymi skrawkami zieleni i obsadzają je kwiatami, rzucają „nasienne bomby” na nieużytki, zakładają ogrody warzywne na opuszczonych działkach. Wszystko po to, by zmienić wygląd miejskich przestrzeni.

Do rozpropagowania tej idei na całym świecie najmocniej przyczynił się Richard Reynolds, autor bloga GuerrillaGardening.org. Zaczął on od zaniedbanego kwietnika przy wejściu do swojego bloku w Elephant and Castle, dzielnicy Londynu. Stopniowo obsadzał go roślinami, tworząc niewielki ogród. Zadowolony z efektów swej pracy, zabrał się także za puste miejskie gazony. Do jego działań stopniowo zaczęli przyłączać się inni.

Dziś kontynuuje zazielenianie dzielnicy, sadzi, pieli i podlewa, a także  z lokalną społecznością zakłada ogrody warzywne. Podróżuje po świecie  z wykładami, inspirując tysiące ludzi na całym świecie, by poszli w jego ślady. Każdego roku obchodzony jest także zainicjowany przez londyńskich ogrodników dzień sadzenia słoneczników oraz międzynarodowy dzień partyzanckiego sadzenia tulipanów. Do corocznej akcji zbierania lawendy z miejskiej plantacji włączyła się nawet brytyjska księżna Camilla.

Jeśli także chcemy zostać ogrodniczym partyzantem, warto pamiętać o kilku zasadach. Trzeba starannie wybrać miejsce, w którym posadzone przez nas rośliny nie będą narażone na deptanie. Czasem w mieście możemy spotkać zapomniane betonowe donice lub puste miejsca po drzewach.

Gdy wybierzemy miejsce blisko domu, możemy łatwiej doglądać nasadzeń − podlewane w czasie suszy rośliny mają większe szanse na przetrwanie w miejskim środowisku, a zadbane kwietniki nie prowokują do dewastacji. Jeśli mamy jakieś nadwyżki roślin w ogrodzie, możemy przesadzić je w przestrzeń publiczną.

Jeśli nie chcemy wkraczać na cudzy teren i ryzykować konfliktów z prawem, wystarczy z ziemi, gliny, nasion i odrobiny wody ulepić „nasienne bomby”, wysuszyć je, a potem zabrać na spacer, znaleźć kawałek zaniedbanego terenu i po prostu przerzucić przez płot czy inne ogrodzenie. Gdy spadnie deszcz, woda wypłucze nasiona do podłoża i pozwoli im wykiełkować.

Rodzima zielona inicjatywa

Także w Polsce działają ogrodniczy partyzanci. Duet Kwiatuchi od kilku lat organizuje akcję „Żolibuh”, podczas której wraz z mieszkańcami sadzą niezapominajki przy Alei Wojska Polskiego na warszawskim Żoliborzu. Sadzenie kwiatów, poza uatrakcyjnianiem miejskiej przestrzeni, jest też dobrym pretekstem do spędzenia czasu na świeżym powietrzu.

Przez dwa lata wraz z grupą znajomych sadziłam kwiaty w pustych betonowych donicach na peronie stacji kolejowej w Ursusie. Mimo trudnych warunków rośliny dotrwały do późnej jesieni, podlewane wodą przywożoną w butelkach. Tej zimy donice zostały usunięte z powodu remontu peronu, ale to na pewno nie koniec naszych działań, bo zaniedbanych miejsc w Polsce wciąż jest wiele...

Do „kwiatowych bomb” najlepiej nadają się nasiona roślin tolerujących trudne miejskie warunki, czyli niedobór wody i zdegradowane podłoże. Nie zapominajmy także o cennych roślinach miododajnych, które dostarczają pokarmu miejskim owadom. Trzeba starannie przemyśleć wybór nasion, by nie wprowadzać do miejskiej flory roślin obcych i ekspansywnych, które mogą rozprzestrzeniać się w niekontrolowany sposób i wypierać z naturalnych siedlisk gatunki rodzime.

Rośliny miododajne występujące naturalnie w Polsce to na przykład żmijowiec, koniczyna, chaber bławatek czy dziewanna. Ich nasiona można kupić lub zebrać późnym latem samemu na łące. Na początek zachęcam do spaceru po okolicy i rozejrzenia się za miejscami, w których za pomocą niewielkich środków i prostych działań możemy dokonać pozytywnych zmian. Samowolne zagospodarowywanie miasta bywa ryzykowne, ale pamiętajmy o tym, że przestrzeń publiczna należy też do nas i mamy prawo z niej korzystać, a kwiatami – także sadzonymi w mieście – można zwyczajnie umilić komuś dzień.