Moja żona Wandzia od lat cierpiała na kręgosłup. Z czasem ból utrudniał jej poruszanie się i normalne funkcjonowanie. Operacja pomogła zaledwie na 3 lata. Po tym czasie Wandzia zaczęła się poruszać na wózku inwalidzkim. Każdego dnia pomagałem jej wyjechać nim do jej ukochanego ogrodu. Znosiłem najpierw wózek, a potem żonę.

Kiedyś w ogrodzie spędzaliśmy każdą wolną chwilę. Po operacji żony zarósł chaszczami i prezentował się naprawdę kiepsko. Wanda wciąż powtarzała mi, że bardzo żałuje, że nie może już go doglądać. Latami przecież nasz ogródek był jej oczkiem w głowie. Widziałem, jak z każdym dniem Wandzia marnieje w oczach, tak jak zmarniał jej piękny niegdyś trawnik i grządki. Postanowiłem znów wnieść w nasze życie radość z obcowania z naturą.

Kiedy Wandzia wyjechała na miesięczny turnus rehabilitacyjny, postanowiłem działać. Miałem zapał i determinację, bo chciałem przywrócić żonie uśmiech na twarzy. Do zmiany przygotowywałem się od miesięcy. Czytałem gazety ogrodnicze, przeglądałem porady dotyczące urządzenia ogrodu dla niepełnosprawnych. Miałem w głowie już plan działania. Kiedy więc żona wyjechała, z synem zabraliśmy się do pracy.

Przede wszystkim wynająłem  dwóch fachowców, którzy pomogli nam wytyczyć i ułożyć ścieżki w ogrodzie. Dotąd wyznaczały je jedynie nieregularnie ułożone kamienne płyty. Wózek inwalidzki nie był w stanie po nich przejechać. Postawiłem na solidną kostkę brukową. Musiała być też dobrze utwardzona maszyną, aby z czasem dróżki nie wypaczyły się od deszczu czy śniegu. Podobno najlepsza jest droga z szorstkiej, antypoślizgowej powierzchni. W grę wchodziłby beton. Bałem się jednak, że za bardzo zeszpeci ogród. Wolałem, by była to ładna betonowa kostka.

W Internecie wyczytałem, że droga dla dwóch wózków powinna mieć około 2 metrów szerokości. Przyjąłem więc, że dla jednego będzie to 1 metr. Dla pewności jednak wyznaczyliśmy wszystkie trasy na szerokość ok. 150 cm. Dzięki temu Wandzia swobodnie obróci się wózkiem.

Kostkę ułożyliśmy od drzwi z domu aż do bramki wyjściowej. Odnogi pociągnęliśmy do starej szopy, szklarni i na taras. Z tarasu oraz przy drzwiach wyjściowych zrobiliśmy łagodny zjazd. Dzięki temu Wandzia będzie mogła sama wyjeżdżać z domu, kiedy tylko zechce i tak samo do niego wracać.

Najwięcej problemów miałem z rabatami. Nie mogły przecież zostać tak nisko. Wandzia nie byłaby w stanie dosięgnąć ich z wysokości wózka. Z pomocą przyszedł mi zięć. To on wymyślił, by zagospodarować dosłownie „co się da”. W ten sposób nasypaliśmy ziemi do starej plastikowej taczki. To w niej powstał mój pierwszy klomb z pelargoniami. Umieściliśmy w niej sadzonki, które potem miała już pielęgnować żona. Pelargonie wysadziłem także w starej wannie, drewnianej balii i... właściwie gdzie się da. Nie miałem pomysłu na inne kwiatki, bo się na nich kompletnie nie znam. To moja żona była w tym dobra. Wiedziałem jednak, że jeśli jej się nie spodobają, to będzie przynajmniej mogła sama posadzić inne kwiaty. Ważne tylko, by miały płytki system korzeniowy. Dzięki temu, bez większego wysiłku usunie je i wsadzi kolejne.

Skrzynki z pelargoniami ustawiałem na schodach i okiennym parapecie. Doniczki umieściłem na wysokości ok. 60 cm. To optymalna wysokość dla osoby na wózku. Do nasadzeń wykorzystałem także stare skrzynie na kompostownik. Miały około 50 cm wysokości i 50 cm szerokości. To idealne wymiary, aby osoba niepełnosprawna mogła bez wysiłku dosięgnąć ręką rośliny. Jeśli dostęp do takiej podwyższonej grządki jest możliwy tylko z jednej strony, to jej szerokość nie powinna przekraczać 75 cm. Jeśli natomiast taka rabatka ma swobodne dojście z każdej strony, to może mieć szerokość do 150 cm. Podwyższone klomby wyglądają nie tylko ładnie, ale są przede wszystkim bardzo funkcjonalne. Brzydki betonowy krąg studzienny również postanowiłem wykorzystać jako podniesioną rabatę.

Wyczytałem, że dobrym pomysłem są także drewniane stoły na kwiaty. Osoba na wózku podczas prac ogrodniczych może swobodnie wsunąć pod nie nogi. Ich optymalna wysokość to 70-80 cm. Takie stoły można ustawić wzdłuż ścieżki. Kwiaty spływałyby z takiej rabatki kaskadowo. Idealnie nadają się werbeny, petunie, a nawet begonie. Ich wybór, rodzaj i kolor pozostawiłem żonie. W końcu to jej królestwo.

Przy wytyczonych ścieżkach pozbyłem się i tak kiepsko rosnących drzewek owocowych. Spadające jabłka lub gruszki mogłyby przeszkadzać Wandzie w poruszaniu się. Dodatkowo można się na takim gnijącym owocu pośliznąć.

Zamiast kompostownika czy starej wanny na podwyższone rabatki można użyć też drewnianych palet albo wymurować murek pod klomb i obłożyć go kamieniami. To zresztą mój plan na przyszły sezon. Okazało się, że dotąd ogród był hobby Wandy. W tym sezonie stał się też polem do popisu dla mnie – zapalonego majsterkowicza. Teraz każdej wiosny będę pierwszy do pracy w naszym nowym ogródku. Najwięcej jednak satysfakcji miałem, gdy żona wróciła z rehabilitacji. Najpierw płakała z kwadrans, a potem już tylko śmiała się i ściskała mnie ze wszystkich sił. Teraz już wiem, że mój plan był strzałem w dziesiątkę.

Zbigniew Kadłuczka