Grzegorz Pawlik: Ostatni rok pokazał, jak ważną rolę w naszym życiu odgrywają ogrody. Czy dla pani też?

Katarzyna Dowbor: Dziennikarze często pytają mnie, gdzie ładuję akumulatory. Na Zanzibarze? Zawsze odpowiadam, że w moim ogrodzie, ze  zwierzakami, bo jest to dla mnie miejsce magiczne. Bez tego ogrodu byłoby mi ciężko tak intensywnie pracować.

Jakie ma pani zwierzęta?
Mam trzy psy, dwa koty i dwa konie.


Konie w ogrodzie?
No, prawie. Tuż za ogrodem jest łąka, którą dzierżawię. Tam znajduje się stajnia i, rzecz jasna, moje konie.


Czy w pani ogrodzie znalazło się trochę miejsca dla warzyw i owoców?
Tak, mam nieduży ogródek warzywny. Ostatnio poprosiłam stolarza, by zrobił podwyższone rabaty, abym nie musiała się schylać. To znacznie ułatwia wszystkie prace pielęgnacyjne.


Co udało się Pani już posadzić?
Nie mam czasu, by robić rozsady, więc kupuję już gotowe sadzonki. W zeszłym roku bardzo dużo warzyw mi wymarzło, więc stwierdziłam, że w tym roku opóźniam sadzenie. Uprawiam głównie cukinię, kabaczki, fasolkę szparagową. Mam swój zaprzyjaźniony sklep ogrodniczy, gdzie chętnie robię zakupy.


Jakie są pani ulubione kwiaty?
Bardzo lubię pysznogłówki. Specjalnie przygotowałam dla nich całą rabatę. Mam też siedmioletnią glicynię o przepięknych fioletowych kwiatach. Bardzo dbam o to ukochane pnącze. W sezonie nie może zabraknąć tulipanów. Poza tym uwielbiam czerwone pelargonie, zawsze zdobią moje parapety. Mój drewniany dom utrzymany jest w charakterze typowo wiejskim.


Polecam malwy!
Też kupuję. Nie wysiewam, tylko kupuję już takie odrostki. Jeszcze mam sporo rododendronów, bo w ogrodzie  mam miejsca cieniste i uważam, że świetnie się tam sprawdzą. No, tylko że jest z nimi dużo roboty (śmiech).
Mam też wierzbę. Przepiękne drzewo. To wierzba płacząca, która była w opłakanym stanie, kiedy kupiłam dom. Jak wiemy, wierzba lubi się podzielić na pół...


Jest krucha, ale też wiele wybacza.
Tak, krucha jest. I tu dobra głowa ogrodnika pomogła. Bardzo chciałam, byśmy o nią zadbali i któregoś roku pan Przemek powiedział: tniemy ją. Gdy przyjechałam z pracy i ją zobaczyłam, to aż się popłakałam. Bo się okazało, że moja wierzba wyglądała jak takie drzewa na pustyni, na których przesiadują sępy. Była po prostu ogolona na łyso (śmiech). Pan Przemek uspokoił mnie, że drzewo odrośnie. I w tym samym sezonie odbiła. A teraz, po dwóch latach, jest przepiękna. Ale przycinam ją też. Z jednej strony ją konie obgryzają, a z drugiej ja pilnuję, żeby była przycinana. Jest piękna, odwdzięcza się.

Czy pomaga pani ktoś w ogrodowych pracach, których zapewne jest wiele?
Mam zaprzyjaźnionego ogrodnika, pana Przemka, który pomagał mi zakładać ogród i odciąża mnie w najtrudniejszych pracach na wiosnę i jesienią. Dba też o mój trawnik. Oczywiście mam automatyczne zraszacze, które są dla mnie zbawieniem.   


A korzysta pani z robota koszącego?
Robota koszącego nie mam, jeszcze tego nie próbowałam.


Jest pani fanką nowinek technologicznych?
Jestem. Tylko zastanawiam się, czy taki robot sobie poradzi. Ja mam dużo rabat w różnych miejscach, a do tego wiele zwierząt. Zastanowię się, może spróbuję, bo rzeczywiście jest to wygoda.
W moim ogrodzie mam bardzo dużo jabłonek, aż 26 drzew, które mają 30 lat. Co dwa lata rodzą przepyszne owoce.

Pamięta pani, jakie to odmiany?
Nie wiem, bo kupiłam dom i one już tam rosły (śmiech). Ale są genialne! Rodzą twarde jabłka, winne i naprawdę fantastyczne. Może nie wyglądają, ale za to jak smakują! Moi znajomi przychodzą do mnie co roku na jabłkobranie i to jest impreza najlepsza na świecie. Każdy musi przyjść z koszykiem, zebrać owoce, a potem przygotować z nich jakieś danie (śmiech).


Jeśli miałaby pani wymienić swoje największe ogrodnicze osiągnięcie, to jakie by ono było?
Ja w ogóle jestem z mojego ogrodu dumna, bo bardzo go lubię i dobrze się w nim czuję. Jestem dumna z trawnika, bo jego pielęgnacja to nie jest prosta sprawa.

Jak mawiają Anglicy, aby mieć ładny trawnik, trzeba go zasiać, a potem kosić regularnie dwa razy w tygodniu przez sto lat.
Tak. Coś w tym jest (śmiech).

Ma Pani jakiś sposób na krety?
Tak, dużo psów i kotów (śmiech). Konie dosyć skutecznie odstraszają krety, dlatego że galopując, powodują głośny dźwięk. I rzeczywiście: na łąkach obok są kretowiska, a u mnie nie ma. Poza tym mam kotkę, która jest bardzo łowna i raz udało jej się kreta złapać. Ja jej go zabrałam, na szczęście nie zrobiła mu krzywdy. Wyniosłam go na łąkę, bo to pożyteczne zwierzątka.

Pretekstem do naszej rozmowy jest 25-lecie czasopisma „Mój Piękny Ogród”. Ten rok przejdzie jednak do historii z zupełnie innych powodów. Uważa pani, że pandemia sprawiła, iż natura upomniała się o swoje?
Myślę, że trochę tak. Jestem wielką fanką natury i uważam, że my, ludzie, robimy jej ogromną krzywdę. Ogromną! Gdy zamknęliśmy się w domach, przyroda rozwinęła się na nowo, a zwierzęta zaczęły wychodzić na swoje dawne tereny łowne. Rośliny zaczęły pokazywać się tam, gdzie wcześniej nie miały szansy być, bo człowiek je deptał. Zawłaszczyliśmy sobie kulę ziemską. Szkoda, bo świat w symbiozie z roślinami i zwierzętami jest przepiękny, a my jesteśmy mistrzami w betonowaniu wszystkiego.
Uważam, że powinniśmy spróbować żyć w harmonii z przyrodą, a nie ją tak niszczyć.

 
Co każdy z nas może lub musi zrobić, żeby trochę ulżyć planecie?
Bardzo wiele! Wystarczy pójść na spacer do lasu ze zwierzętami i wziąć worek na śmieci. Zbierzmy po drodze wszystkie odpady. To przerażające, ile można znaleźć plastiku. U mnie na wsi mamy takie akcje, że się wszyscy zbieramy i idziemy sprzątać okolicę. I to jest fantastyczne!
Dzieciaki powinny się od nas tego uczyć, że można zrobić coś dla planety i nie trzeba na to wydawać pieniędzy. Odrobina dobrej woli, trochę czasu i możemy ulżyć naszej Ziemi. Poza tym myślę, że musimy uczyć nasze dzieci, że przyroda jest naszym sprzymierzeńcem, a nie wrogiem. To nie może być tak, że maluch przyjeżdża na wieś i boi się żuczka, pajączka lub mrówki... Tutaj jest dużo ptaków, które codziennie przylatują do ogrodu. To coś pięknego! Najlepsza muzyka, jaka może być.
I tego uczmy dzieci. Także tego, że kwiatek nie jest do deptania, tylko po to, by go powąchać i cieszyć się jego urodą. Nie zaniedbujmy tego.


Tyle dostaniemy, ile damy?
Tak, dokładnie.


Czy jest szansa, że pewnego dnia zobaczymy panią na planie programu „Nasz Nowy Ogród”?
Kiedyś robiłam taki program, który nazywał się „Dowborowa Ogrodowa”, w którym opowiadałam o swoich ogrodniczych pasjach. Nauczyłam się wówczas wielu rzeczy. Zapraszałam do programu tych, którzy znali się na roślinach i którzy mieli fajne pomysły. Dzięki nim dowiedziałam się m.in., jak dbać o trawnik (śmiech).