Historia mojego ogrodu podobna jest do setek innych. Obserwacja przyrody (polskiej i podczas podróży zagranicznych) podparta tematycznymi książkami oraz fachową prasą była bodźcem do działania. Dalszy krok to wizyty w centrach ogrodniczych częściej niż w piekarni. Siaty i reklamówki w błyskawicznym tempie zapełniały się po brzegi rewelacyjnymi zdobyczami od przekupek na targowisku. Potem sadzenie, przesadzanie, wysadzanie, podsypywanie, nawożenie, z czasem obowiązkowe przycinanie. I tak, w kółko, przez 15 lat. Czasem czułam się wykorzystywana. Chwasty na trawniku nawet wygrały wojnę, przez co stały się jego prawowitymi osiedleńcami. Dzięki temu zyskałam nastrojowe łany stokrotek, w słońcu zaczęła królować macierzanka, a w cieniu – bluszczyk kurdybanek. Dzisiaj, robiąc zdjęcia, przekonałam się, że ja i mój ogród tworzymy doskonałą symbiozę - chociaż czasem wyciska ze mnie ostatnie poty, to jednak w końcu raduje oko i koi duszę. Beata
Komentarze