Długo zastanawiałam się czy wysłać zdjęcia i pokazać to, co udało mi się stworzyć przez kilka lat. Czułam, że nie jestem gotowa, że ten ogród jest nieskończony i jeszcze wiele powinnam w nim zmienić … Ale czas mija, a ogród dojrzewa. I chyba ja dojrzałam również do tego, aby opowiedzieć historię mojej pasji. Czy zawsze tak było – oczywiście nie, bo każdy wiek ma swoje prawa, a do ogrodnictwa trzeba dorosnąć, nauczyć się cierpliwości, wytrwałości i ciężkiej pracy…. Myślę, że miałam dobre wzorce – wychowałam się na Kujawach w małej wiosce, spędzałam czas u babci, która po całym dniu ciężkiej pracy na roli znajdowała jeszcze energię, aby uprawiać ogródek. Hodowała piwonie, róże i floksy. Wioną wysiewała nagietki, lwie paszcze i maciejkę; sadziła cebule mieczyków i kłącza dalii. W donicach postawionych na parapetach rosły pelargonie i koleusy, a w ganku oleander. Wiosną swym zapachem zniewalały konwalie, bzy i jaśmin. Kwitły tulipany zasadzone jesienią. Jako dziecko bacznie się przyglądałam jej pracy, pytałam, obserwowałam… Pamiętam też w szkole podstawowej w Nasiegniewie Panie Woźne, które co roku wiosną wysiewały kwiaty, tworząc z nasion spektakularne dzieło w postaci wiejskiego ogrodu, a jesienią zbierały nasiona z przekwitających roślin, żeby były na kolejny rok. Moja mama, jak na owe czasu była bardziej nowoczesna – hodowała iglaki i siała trawę. Kwiatom mówiła „nie” – chociaż zasadziła róże pnącą. Potem ja dorosłam, skończyłam edukację, na jakiś czas wróciłam w rodzinne strony i zaczęłam hodować rośliny – najpierw w donicach i bardzo nieśmiało. Ale jak się cieszyłam, że udaje mi się przechować je przez zimę – pelargonie, fuksje, datury, hibiskusy…. niby niewiele, ale radość wielka ! Później moje własne mieszkanie z balkonem, a potem dom z ogrodem – i wtedy się zaczęło…. Tak jak mama – kupowałam najpierw iglaki (bo cały rok zielone), a mąż siał trawę. Jednak taki ogród mnie nie cieszył, brakowało w nim koloru, niewiele się zmieniało, chociaż czas płynął…. Następnie zaczęłam odkrywać pnącza i byliny. Sadziłam dużo, ale z czasem zaczęłam szukać tych mniej znanych. Odwiedzałam szkółki i zwoziłam rośliny z różnych części Europy – mieszka w naszym ogrodzie kiwi i z Czarnogóry, oliwka i granat z Grecji, trawa z Czech …. Moją sympatię wzbudziły żurawki, potem przyszedł czas na hortensje i trawy – zgodnie z panującymi trendami. A dzisiaj w naszym ogrodzie królują dalie i floksy (tak jak u babci), czerwona róża (nazwana imieniem mojej mamy) wspina się po pergoli. Sama wysiewam nasiona i patrzę jak z malutkiego ziarenka wyrasta piękna roślina. Robię sadzonki z zielonych pędów, czytam prasę branżową, jeżdżę na wystawy i bacznie obserwując nowe trendy….. Eksperymentuję, sprawdzam, doświadczam sukcesów i porażek – odpoczywam, bawię się i ma z tego sporo frajdy….. A co na to moi najbliżsi – młodszy syn mówi, że mama jest „uzależniona od ogrodu”, a mąż pointuje „co żona weźmie do ręki to rośnie”. Marta Znajmiecka-Sikora
Komentarze