Moje ulubione rośliny to paprocie. Są w naszej rodzinie od wielu pokoleń, a niektóre okazy osiągnęły już imponujące rozmiary. Parę lat temu zamieniliśmy piece kaflowe na centralne ogrzewanie. Dla domowników okazało się to strzałem w dziesiątkę, jednak moje rośliny podupadły na zdrowiu. Całkowicie zmieniliśmy im warunki życiowe. Teraz zimą nie dość, że dzień jest krótki, to jeszcze jest cieplej i tym samym mniej wilgotno. Paprocie odczuły to najdotkliwiej. Ta zmiana wywołała u nich chorobę zwaną zasychaniem brzegów liści. W znacznie mniejszym stopniu porażone były anturium, kalatea i filodendron, ale na nich również były widoczne chorobowe objawy. Niestety, chorych fragmentów nie da się już uratować, ale można ocalić nowe, młode listki. Sposób jest bardzo prosty i polega na zwiększeniu wilgotności powietrza i zmniejszeniu temperatury w pomieszczeniu. Z własnego doświadczenia wiem, że wystarczy już to pierwsze, aby uchronić rośliny.

Zraszanie

Początkowo zastosowałam częste (nawet kilka razy dziennie) zraszanie moich roślin. To ważne, aby woda, którą napełniamy spryskiwacz, była przegotowana albo pochodziła z deszczówki. Jest wtedy miękka i nie pozostawia na liściach kamienia, tworzącego brzydkie zacieki.

Podstawka z wodą

Opryskiwanie jest bardzo żmudne, dlatego znalazłam lepszy sposób – roślinę ustawiam na dużej podstawce i wypełniam ją wodą, którą dolewam w miarę, jak wyparowuje. Powinna mieć takie rozmiary, aby cały zarys rośliny mieścił się w jej obrębie. Oznacza to, że gdy spojrzymy na kwiat z góry, to z każdej strony podstawka wystaje zza liści. Ja wszystkie doniczki mam w osłonkach bez dziurek, ale jeśli ktoś ich nie używa może pod mały spodek podłożyć większy z wodą.
W ten sposób nie zaleje się korzeni i roślina nie zgnije.

Maria Musiał