Od 15 lat mieszkamy wraz z mężem w Dębiu - podopolskiej wsi, gdzie na ciężkiej gliniastej ziemi postanowiłam założyć własny ogród. Najcięższe prace, związane z przeoraniem terenu, nawiezieniem ziemi, jej wałowaniem i założeniem trawnika wykonał mąż, a ja z uporem maniaka wydzielałam kolejne części ogrodu, przekopywałam je i sadziłam maleńkie roślinki, w sporych odstępach, wiedząc doskonale jakie docelowo osiągną rozmiary. Wiązało się to na początku z ogromem pracy jaką trzeba było włożyć w pielenie ogrodu, gdyż wolną powierzchnię chętnie porastały chwasty. Oczywiście nie obyło się bez korekt nasadzeń i wiele roślin, nawet po kilku latach, przesadzam w inne miejsca, tak aby tworzyły barwne plamy, wytyczały linie lub dzieliły przestrzeń ogrodu. Cierpliwość procentowała i dziś, po kilkunastu latach, ogród przypomina kompozycję z moich marzeń. Nie jest jeszcze w pełni dojrzały, ale, jak mawia mój mąż, zapewne nigdy taki nie będzie, bo mam słabość do jego „odświeżania”, przycinania, przesadzania i dosadzania roślinek. Już przedogródek przyciąga wzrok, a z tarasu rozpościera się zachwycający widok obejmujący zarówno ogród jak i rozległe łąki za ogrodzeniem. I tak właśnie prowadzę ogród, aby nie ograniczał się wyłącznie do granic naszej działki, lecz tworzył całość wraz z zapożyczonym krajobrazem. Początkowo miałam słabość do iglaków i roślin zimozielonych, które nie gubią liści, zachowują swój urok przez cały rok, tworząc szkielet ogrodu i dostarczając zimą upragnionych barw. Systematycznie nasadzenia uzupełniane były jednak o drzewa i krzewy zrzucające liście, a także o byliny i kwiaty jednoroczne. Dzięki nim ogród zmienia się, zachwyca pokrojem, fakturą liści i paletą barw kwiatów. Rozległy trawnik to oczko w głowie męża. To on zajmuje się jego nawożeniem, ewentualnym podlewaniem, wertykulacją i systematycznym koszeniem. W ogrodzie znalazło się oczywiście sporo miejsca na warzywnik, w którym uprawiamy warzywa i owoce najbardziej lubiane przez domowników. W pracach w ogrodzie pomagają nam nasze dzieci, czternastoletnia córka i dziewięcioletni syn. Własny ogród to ogrom pracy, ale pracy, która jednocześnie relaksuje. Traktuję ją jak ćwiczenia na świeżym powietrzu. Nigdy nie powiem, że ogród jest skończony, bowiem pojawiają się nowe inspiracje i zmieniają się nasze potrzeby.
Komentarze